Krzysztof Kurdyła Krzysztof Kurdyła

MacUser od 1993 r. kiedy to trafiłem do szkoły z pracownią pełną Classiców. Pierwszy prywatny maczek Colour Classic (dlaczego go sprzedałem... :( ). Za Jobsa byłem skutecznym MacEwangelistą, za czasów Tima Cooka jestem coraz bardziej MacAmiszem i sceptykiem Nowego Korporacyjnego Apple.

Zawodowo: grafika, DTP i film ale także wdrożenia technologiczne i kierowanie ludźmi. Obecnie spokojniej i rodzinniej czyli freelance.

Blog News Nowy wpis

Powiedzmy sobie zupełnie szczerze, dzisiejszy iTunes to w pewnym sensie alegoria tego, czym Apple stało się w ostatnich latach. Ciężka i nieintuicyjna aplikacja, bezsensownie wchłaniająca kolejne niezwiązane ze sobą funkcjonalności, stała się zaprzeczeniem ideału prostoty, z jakiej słynął koncern z jabłkiem w logo. Nawet wśród użytkowników Maców, którzy nie podzielają pesymistycznej wizji dotyczącej jakości nowych produktów, ten konkretny program nie ma zbyt dobrej prasy. Wydaje się więc, że tytułowe pytanie powinno być czysto retoryczne. A co, jeśli ta zmiana niesie ze sobą pułapkę, która może zachwiać pozycją komputerów Apple?

Jak część czytelników zapewne wie, Tim Cook jest w mojej ocenie duchowym następcą Johna Sculleya. Z tego też powodu z rozbawieniem zauważyłem wywiad, w którym emerytowany już szef Apple chwali aktualnego CEO. Zabrałem się więc do oglądania, licząc, że trafi się materiał na jakiś żartobliwy felieton, ale trzeba przyznać, że Sculley postawił tezy, z którymi w dużej mierze się zgadzam. „Pan od słodzonej wody” pochwalił Tima Cooka za to, że kładzie bardzo duży nacisk na rozwój funkcji zdrowotnych w produktach firmy, oraz sugeruje, że niedługo nastąpi na tym polu rewolucja. Pojawianie się coraz lepszych sensorów oraz dynamiczny rozwój algorytmów analizujących ich odczyty wstrząśnie branżą, a Apple ma w tym odegrać kluczową rolę.

Po znakomitym, złośliwym i jednocześnie zabawnym artykule Joanny Stern po raz kolejny wypłynął na szerokie forum temat awaryjnych klawiatur w laptopach Apple. Co charakterystyczne, pomimo narastającej ilości doniesień, że klawiatury motylkowe 3 generacji trapią te same problemy, Apple konsekwentnie milczało i dopiero artykuł znanej dziennikarki w ogólnokrajowym dzienniku wywołał firmę do tablicy. Reakcję koncernu trudno nazwać przemyślaną, jej rzecznik stwierdził, ni mniej ni więcej, że jest im po prostu przykro. Oświadczenie wywołało furię na forach, szczególnie wśród użytkowników dotkniętych problemem i jednocześnie uaktywniło obrońców dobrego imienia Apple z hasłem „Mi działa i nie żrę chipsów” na sztandarach. Poniżej moja analiza dotycząca możliwych powodów tej „pięknej katastrofy”.

Właśnie zakończyła się szumnie zapowiadana a bardzo sennie prowadzona konferencja Apple, na której zaprezentowano nowe usługi, mające otworzyć nowy, tym razem niewysychający poniewż oparty o abonament, strumień gotówki. Czerpiąc z nadwiślańskiego narzecza politycznego otrzymaliśmy „czwórkę Cooka” pod postacią Apple News+, Apple Card, Apple Arcade oraz najbardziej wyczekiwanego przez rynek Apple TV+. Poniżej przedstawiam krótkie omówienie każdej z nowości.

Światem graficznym „wstrząsnęła” dziś wiadomość, że firma Corel po raz kolejny zapragnęła zdobyć serca grafików i dtpowców pracujących na Makach. Pakiet o nazwie CorelDRAW 2019 pojawił się zarówno na stronie Corela jak i w Mac App Store ku wielkiej radości wszystkich trzech czekających na niego od lat grafików. U starszych stażem pojawił się natomiast zgryźliwy uśmieszek, to wydarzenie przypomniało im czym skończyła się podobna próba w czasach Maków PowerPC.

Tradycyjnie wraz ze zbliżającym się końcem roku przyszedł czas na podsumowanie tego, co wydarzyło się w firmie z Cupertino. A trzeba przyznać, że w praktycznie każdym aspekcie działalności Apple działo się dużo. Zaktualizowano sporo urządzeń, iPhone X zdominował rynek pod względem tak finansowym, jak i wzorniczym. Zyski, osiągnięte dzięki kolejnym podwyżkom cen, poszybowały w górę, a firma osiągnęła w połowie roku wycenę biliona dolarów. Jednocześnie Apple sprzedaje coraz mniej urządzeń i traci udziały w rynku, choć dla aktualnego CEO nie jest to jakiś duży problem, aby nie psuć sobie i inwestorom dobrego samopoczucia, zdecydował się „zbić termometr” i utajnił dane na temat jednostkowej wielkości sprzedaży. Niespodziewanie dla Apple ten ruch doprowadził do uwiarygodnienia sygnałów o złej sprzedaży tegorocznych smartfonów, co skończyło się bezprecedensowym 25-procentowym spadkiem wyceny firmy pod koniec roku. Jak widać z powyższego opisu, 2018 nie był najbardziej stabilnym okresem w historii firmy.

Cały 2018 r. minął pod znakiem narastającego konfliktu ekonomicznego Stanów Zjednoczonych i Chin. Jedną z firm, które w największym stopniu mogą zostać dotknięte tą gospodarczą przepychanką jest Apple, które większość sprzętu produkuje właśnie w Państwie Środka. Z tej okazji kilka serwisów technologicznych przypomniało historię fascynacji Steve'a Jobsa automatyzacją zakładów produkcyjnych i nieudanym eksperymentem z próbą przeniesienia tej metody do zakładów w Stanach Zjednoczonych. W porażkach tych projektów, wielu upatruje przyczyny dla których po podniesieniu Apple z kryzysu, Jobs przeniósł produkcję do Azji. Tymczasem sprawa jest bardziej złożona. Ostateczne efekty „automatycznego marzenia” były co prawda mizerne, ale jeśli przyjrzeć się głębiej, to przyczyny niepowodzenia tych projektów nie wynikały z błędnych założeń, ale czynników od samych fabryk niezależnych.

Były szef działu sprzedaży w Apple, Ron Johnson, udzielił ostatnio bardzo ciekawego wywiadu w podcaście realizowanym przez Gimlet Media. Opowiedział w nim między innymi fascynującą historię pracy nad stworzeniem Apple Store oraz jego współpracy ze Stevem Jobsem w tej kwestii. Niezwykle ciekawa i pełna anegdot historia, pozwala nam podglądnąć metody zarządzania projektem, ludźmi oraz potwierdza po raz kolejny perfekcjonistyczne podejście do procesu tworzenia, jakie stosował Jobs. Pokazuje też wyraźnie, dlaczego ten nietypowy i bardzo daleki od korporacyjnego modelu, charakter „startup'owego” zarządzania prowadził firmę od sukcesu do sukcesu.

Wyjątkowo urodzajny mamy w tym roku listopad, jeśli chodzi o odwiedziny legend związanych z początkami Apple. O ile jednak wizyta współtwórcy firmy, Steve’a Wozniaka odbiła się w mediach technologicznych szerokim echem, o tyle druga z ważnych postaci przemknęła prawie niezauważona. Trochę to zaskakujące, Hartmut Esslinger, projektant i twórca pierwszego języka designu jaki obowiązywał w Apple, odcisnął na firmie z Cupertino, jak i całym świecie technologicznym co najmniej tak samo mocne piętno jak sympatyczny twórca Apple I i II.

Pojawienie się plotek o słabej sprzedaży tegorocznych iPhone’ów doprowadziło do dawno nie notowanej sytuacji, bardzo mocnego spadku ceny akcji Apple. To zaś wywołało kolejną odsłonę dyskusji na temat tego, dokąd prowadzi obecna polityka cenowo-produktowa oraz czy Tim Cook aby na pewno jest właściwym człowiekiem na stołku CEO. W związku z tym i ja postanowiłem dorzucić swoje 3, albo wzorem obecnego włodarza Apple, nawet 6 groszy do całej dyskusji. Postaram się Wam pokazać jak bardzo Tim Cook jest w swoich działaniach podobny do John Sculley’a, CEO który wprowadzając Apple na finansowe szczyty prawie doprowadził do jego upadku.

Dzięki wyciekom dokumentów serwisowych Apple, portal MacRumors dotarł do informacji na temat rewolucyjnej, a właściwie kontrrewolucyjnej zmiany w sposobie montażu komponentów nowego MacBooka Air. Jak zapewne wiecie, począwszy od 2012 Apple pokochało nowe narzędzie montażowe w postaci kleju. Jak przystało na firmę tak odważną, że ostatnio wyważa nawet szeroko otwarte drzwi, nie dano mu pełnić roli pomocniczej ale posklejano ze sobą prawie wszystko co się dało.