Kiedy kilka miesięcy temu pisałem tekst o przekroczeniu przez Apple kapitalizacji 1 biliona dolarów, spodziewałem się, że w dość krótkim czasie firma podbije tę wartość i na jakiś czas odskoczy konkurencji spod znaku FAAMG czyli Facebooka, Amazonu, Microsoftu i Google. Tymczasem akcje koncernu z Cupertino po premierze nowych iPhonów bardzo mocno „oberwały”, a Apple nie dość że stracił „bilionowy” status, to pod koniec zeszłego tygodnia został wyprzedzony przez odwiecznego rywala z Redmond i stracił na rzecz Microsoftu tytuł najbardziej wartościowej firmy na świecie.

Jest to, z perspektywy czasu kiedy pisałem tamten artykuł, sytuacja zaskakująca, ale jednocześnie Apple w dużym stopniu sam na to zapracował. W momencie kiedy firma wygrała „wyścig o bilion” spodziewałem się, że wykorzysta sukces iPhone’a X do ataku na kurczący się rynek smartfonów przy pomocy odpowiednio (czyt. niżej) wycenionych następców modeli X i SE oraz powiększonego X2 Plus który zajmie cenowo miejsce „starej” X. Jak się okazało, Tim Cook zdecydował się kontynuować taktykę wyciskania pieniędzy z rynku przy pomocy jak najwyższych cen oraz zabił najmniejszego iPhone'a co w połączeniu z bardzo niefortunną decyzją o zaprzestaniu podawania informacji o ilości sprzedanych urządzeń zbudowało niezbyt optymistyczny klimat wokół modeli 2018.

Gdy na rynek dotarły plotki o niezbyt dobrej sprzedaży tych ostatnich, które nałożyły się na okres ogólnej korekty cen akcji oraz coraz mocniejszych deklaracji Trumpa o wojnie gospodarczej z Chinami, to wszystko razem spowodowało małą panikę na akcjach Apple. Od wrześniowego szczytu na poziomie 233 dolary za akcję, ich cena spadła aż o 25% aby 27 listopada „osiągnąć” trochę ponad 172 dolary. Co prawda w ostatnich dniach nastąpiło delikatne odbicie, ale... na razie wygląda na to że zdołało tylko ustabilizować kurs w okolicy aktualnego poziomu. Ponieważ jednocześnie korekta na akcjach Microsoftu była znacznie płytsza a ostatnie odbicie znacznie dynamiczniejsze niż u Apple, to firmy te w zeszłym tygodniu zamieniły się miejscami w rankingu najlepiej wycenianych pod względem kapitalizacji firm na świecie. Oczywiście wszyscy zapomnieli już o atakowaniu biliona dolarów, wycena Microsoft zatrzymał się na poziomie 851 mld, a Apple 847 mld dolarów.

O ile jednak nie jesteście posiadaczami akcji Apple, wszystkie te spadki i zmiany w rankingach możecie traktować tylko i wyłącznie jako niewiele znaczącą ciekawostkę. Wyceny nie mają żadnego przełożenia na prawdziwą wartość czy bieżącą działalność firmy. Nawet rola barometru, jaką spełniała tradycyjnie giełda staje się mało wiarygodna, ponieważ całość zniekształca potężna bańka spekulacyjna. Obecna giełda, szczególnie w tym momencie (szczyt hossy) jest skrzyżowaniem kasyna z długoterminową prognozą pogody i domem wariatów, na co dowodem jest choćby to, że firma może „stracić” 190 mld wartości w pięć tygodni na podstawie niepotwierdzonych plotek. Zresztą całkiem możliwe, że za parę godzin będę mógł napisać podobny artykuł zamieniając tylko nazwy firm. Patrząc na minimalną różnicę w wycenach kapitalizacji, jest też prawdopodobne że będę mógł wrzucać takie artykuły co kilka godzin, ponieważ firmy co rusz będą zamieniać się miejscami. Spowodowało by to zabawną sytuację, że największa ofiarą giełdowej huśtawki gigantów byłby płacący mi za artykuły wydawca MyApple :)

Właściwie jedyną realną informacją, jaką dają nam te wydarzenia jest potwierdzenie, że na gorsze zaczyna się zmieniać klimat wokół Apple. Z firmy, której dzięki technokratyzmowi Tima Cooka, ufano w ciągłe wzrosty, niepostrzeżenie zmieniła się w podmiot w którym plotki mogą obciąć cenę akcji o 25%. I to wszystko w warunkach bardzo udanego poprzedniego roku, kiedy manewr z ceną iPhone’a X finansowo bardzo się opłacił. To powinno być dla Cooka mocno niepokojące, klimat wokół firmy to coś znacznie ważniejszego niż u konkurencji. Co więcej, w przeciwieństwie do obecnego lidera, Apple opiera się głównie na iPhonie a udziały w rynku, ważne dla usług są małe i ostatnio jeszcze spadają. O tym ostatnim problemie szerzej pisałem w artykule „Być jak John Sculley”.

W przypadku Microsoftu, widać, że zdywersyfikowanie źródeł dochodów, wysoki udział w rynku w najbardziej przyszłościowym dziale usług (Azure, Office) spowodował, że nawet pasmo niepowodzeń z kiedyś flagowym Windowsem (problemy jakościowe z W10 Desktop, upadek W10 Mobile) nie zdołało zbić ich z tropu. A w zanadrzu mają przecież jeszcze przynoszący coraz lepsze wyniki, i konkurujący bezpośrednio z Apple, dział Surface. W efekcie, pomimo że ostatnio Microsoft zaliczył ogromną i realną wtopę z nieudaną aktualizacją Windowsa 10, giełda i tak bardziej przestraszyła się plotek o iPhonie.

A co będzie się działo w najbliższych tygodniach? Ano jak to mówił stary baca o pogodzie, albo będzie (s)padać, albo nie będzie. Do czasu ogłoszenia wyników za aktualny kwartał, kolejne wahania będą miały więcej wspólnego z psychologią a nawet psychiatrią, niż z ekonomią. Jeśli korzystając ze znacznie obniżonej ceny, Warren Buffet dokupi applowskich „papierów” do portfela Berkshire Hathaway to uspokoi rynek i do stycznia 2019 będzie wiało nudą. Jeśli jednak nikt duży nie skorzysta z promocji, pojawią się kolejne niepokojące plotki i przecieki z łańcuch dostawców a Donald Trump zaraz po poklepaniu się po plecach z Xi Jinping’iem w Argentynie znów powróci do wojennej retoryki to Apple może zostać minięty także przez Google i Amazona. Ale na razie to tylko zabawa w kasynie. Na prawdziwe trzęsienie ziemi lub tryumfalny powrót Apple musimy czekać przynajmniej do stycznia a może i dłużej. No chyba że wcześniej Trump pójdzie na całość i rozpęta prawdziwa wojnę gospodarczą, bo to przecież kolejny nieprzewidywalny element tej zabawy.

Zdjęcie: Pixabay