Dzięki wyciekom dokumentów serwisowych Apple, portal MacRumors dotarł do informacji na temat rewolucyjnej, a właściwie kontrrewolucyjnej zmiany w sposobie montażu komponentów nowego MacBooka Air. Jak zapewne wiecie, począwszy od 2012 Apple pokochało nowe narzędzie montażowe w postaci kleju. Jak przystało na firmę tak odważną, że ostatnio wyważa nawet szeroko otwarte drzwi, nie dano mu pełnić roli pomocniczej ale posklejano ze sobą prawie wszystko co się dało.

W efekcie tej klejowej rewolucji, jeśli awarii uległ którykolwiek ze sklejonych ze sobą komponentów (klawiatura, touchapad, bateria i topcase) oryginalne serwisy oferowały tylko wymianę całości. Co prawda serwisy zewnętrzne zaoferowały wymianę pojedynczych elementów (poza nierozerwalnym zestawem klawiatury i topcase'a), ale ze względu na skalę trudności, czasochłonność i ryzyko tych napraw, ceny takich „zabiegów” drastycznie wzrosły.

Dla firmy to pozornie wygodna sytuacja, skraca się żywotność urządzeń które wyszły spod gwarancyjnej opieki, ponieważ w pewnym momencie naprawa przestaje być opłacalna nawet w niezależnym serwisie. A nawet jeśli trafi się uparty klient, chcący koniecznie naprawiać sprzęt zamiast kupna nowego, to wymuszona wyższa cena zewnętrznej usługi spowoduje, że znacznie więcej osób skorzysta z autoryzowanego serwisu. Problem w tym, że aby ta „procedura” działała, należy stworzyć sprzęt w miarę niezawodny przez pierwsze lata jego użytkowania.

Tymczasem, jak to ładnie określił Apple, „niewielki procent” użytkowników laptopów produkowanych w latach 2015-2017 i wyposażonych w motylkowe klawiatury doświadczył pewnych niedogodności związanych z ich użytkowaniem. Niewdzięczni klienci złożyli pozwy zbiorowe, na co Apple chcąc nie chcąc odpowiedziało programem naprawczym i zobowiązało się za darmo wymieniać uszkodzone klawiatury. Tyle, że to oznaczało konieczność wymiany połowy komputera na koszt serwisu. Konieczność darmowej wymiany „niewielkiego procenta” utopionych w kleju komponentów widocznie zaczęła doskwierać finansowo na tyle mocno, że w świeżo zaprezentowanym MacBooku Air przeprowadzono wspomnianą kontrrewolucję, jego bateria oraz trackpad znów zostały samodzielnymi elementami serwisowymi i da się je osobno wymieniać. Co do trwałości związku klawiatury z topcasem nie ma szczegółowych informacji, ale raczej nie ma się co łudzić, te elementy będą dalej tak nierozłączne jak Tim Cook i „marża brutto”.

Oczywiście głównym beneficjentem tych zmian będzie samo Apple. W przypadku konieczności wymiany któregoś z elementów w ramach gwarancji, pozostałe nie będą tracone i nie zwiększą kosztów serwisowych. Zwykłym użytkownikom z applowskiego stołu także powinno coś skapnąć, wymiana baterii czy trackpada w nieautoryzowanych serwisach powinna być teraz łatwiejsza a co za tym idzie tańsza. Chyba, że procesor T2 w Air otrzymał nowe zadania „autoryzacyjne”… Na tańszą wymianę topcase’a z klawiaturą, z powodów przytoczonych w poprzednim akapicie, raczej nie ma co liczyć.

Od strony praktycznej Apple rozwiązało sprawę podobnie jak w iPhone'ach. Nie zdecydowano się przywrócić, uznanych chyba za przestarzałe i niemodne, śrubek i ponownie sięgnięto po klej, tylko w mniejszych ilościach. Genius Bary i autoryzowane serwisy otrzymają specjalne narzędzia do odklejania baterii, natomiast do ponownego połączenia z topcase'm będą używały prasy do montażu ekranów w iPhone'ach, będącej już na ich wyposażeniu. Nie przeczę, że te wszystkie wihajstry, dynksy i superszpeja wyglądają bardziej efektownie niż prostacki śrubokręt, nawet taki z końcówką „pentalobe”, ale dalej są konsekwencjami złego designu.

Podsumowując, wygląda na to, że kontrrewolucja jest autentyczna ale niestety świadomie ograniczona. Nie przeprowadzono jej z myślą o kliencie, Apple po prostu próbuje znaleźć złoty środek pomiędzy poziomem utrudnienia pracy niezależnym serwisantom a poziomem własnych kosztów serwisowych, które przez te zabiegi niespodziewanie wzrosły. Z drugiej strony, na bezrybiu i rak ryba, może razem z USB-A i wymiennym RAM-em w Mini daje to jakaś nadzieja na powrót normalności oraz zmniejszenie ilości designerskich i inżynieryjnych potworków, których ostatnio w Cupertino jest zdecydowanie za dużo.

Źródła: MacRumors; Motherboard;