Apple zdecydowanie pogubiło się w kwestii afery z zacinającymi się klawiaturami. W obliczu nadciągających procesów, w obliczu powszechnej irytacji klientów dotkniętych tą przypadłością w Cupertino postanowiono wyrzucić wszystkie podręczniki dotyczące zarządzania kryzysem i postanowiono pójść drogą pewnego drewnianego chłopca z zadziwiająco długim nosem. Postanowiono, delikatnie pisząc, nie powiedzieć klientom prawdy.

Kiedy wprowadzono nowe MacBooki Pro, po internecie rozlały się oświadczenia, wypowiedzi i inne „stejtmenty” o tym, że klawiatura jest prawie bezawaryjna a jakiekolwiek zmiany poczyniono aby zredukować hałas z jakiego słynęły wersje pierwsza i druga (gdy akurat działały - przyp. autora).

Chwilę później serwis iFixit rozbroił klawisze trzeciej generacji i znalazł pod nimi silikonową membranę którą otoczono motylkowy mechanizm. Tak się dziwnie złożyło że Apple opatentowało takie rozwiązanie na początku roku, opisując je jako osłonę przed brudem a nie element wygłuszający pracę klawiatury. Już to nie stawiało Apple w zbyt dobrym świetle.

Obecnie dostajemy kolejny odcinek tego serialu, wyciekły wewnętrzne instrukcje dla serwisów dotyczące tego elementu. W notatkach z serwisów z Kanady i Europy Apple jednoznacznie stwierdziło że:

„Klawiatura ma membranę pod klawiszami, która zapobiega przedostawaniu się zanieczyszczeń do mechanizmu motylkowego. Zmieniła się także procedura wymiany klawisza spacji w porównaniu do poprzedniego modelu. Dokumentacja naprawy oraz instrukcje video będą dostępne gdy części zamienne zaczną być rozsyłane”

Żeby było ciekawiej w Stanach Zjednoczonych informacja o membranie została zakopana głębiej, w głównym dokumencie serwisowym jest tylko informacja o spacji, natomiast resztę przeniesiono do osobnego dokumentu serwisowego dotyczącego tylko klawiatury.

Wydaje się, że w biurach prawników prowadzących pozwy zbiorowe strzelają dziś korki od szampanów. O ile już sam patent dawał im do ręki mocne argumenty, to porównanie oficjalnej narracji dla klientów z informacjami dla serwisów pozwoli oskarżyć Apple nawet o mataczenie. A jeszcze w międzyczasie Apple dolało oliwy do ognia oświadczeniem że starsze modele nie otrzymają poprawionego mechanizmu.

Od kilku lat, w Apple wybucha coraz więcej afer związanych z jakością (sam dziś odebrałem post-staingatowego MBP 2014), ale wydaje się, że dopiero sprawa klawiatur może odbić się Apple sporą czkawką i stratami wizerunkowymi. Szczerze powiedziawszy taki klaps od rynku bardzo by im się przydał, zwłaszcza od użytkowników Maców, którzy z coraz większym przerażeniem patrzą na to co się z tą częścią asortymentu wyprawia.

A tak na zakończenie, to pomijając prawne i moralne aspekty tej sprawy, nasuwają się pytania o kondycję intelektualną osób które decydowały o tak infantylnym sposobie rozegrania całości. Nie jest to uczciwe, ale można iść w zaparte. Tak zbudowany jest nasz świat, że część firm a zwłaszcza korporacji tak robi. Ale żeby to miało sens robi się to konsekwentnie. Wiecie, złapią Was za rękę, upieraj się do końca, że nie jest Twoja a klawisze pracują znacznie ciszej. Tymczasem mówiąc publicznie jedno, Apple na papierze dało dowody że jest zupełnie inaczej. Natomiast jeśli zakładano że dokumenty serwisowe, w dzisiejszych czasach, nie wypłyną publicznie… to wnioski o poziomie intelektualnym odpowiedzialnych osób będą podobne.

Poniżej zapraszam do sondy, chętnie poznam Wasze zdanie na ten temat.

Źródła: idownloadblog.com; AppleInsider